Droga po szczęście, Taka tam rodzina adopcyjna

Te straszne procedury adopcyjne!

Przeczytałam niedawno artykuł* na temat realiów adopcji w naszym kraju. Niezbyt przypadł mi do gustu, głównie ze względu na udawany obiektywizm. Czym innym są relacje blogujących rodziców adopcyjnych, z założenia osobiste i obejmujące najczęściej jednostkowe doświadczenia, a czym innym powinien być tekst stworzony przez dziennikarza, którego zadanie polega na dokładnym zbadaniu opisywanego problemu czy zjawiska. Przywoływany reportaż – o ile tak go można nazwać – pokazuje na nieszczęście tylko jedną stronę adopcji, co sprawia, że cały proces ulega nieprzyjemnej banalizacji. Przedstawia bowiem „biedne sierotki” w domach dziecka (wybaczcie sarkazm) oraz długie kolejki kandydatów na rodziców, którym bezduszne przepisy utrudniają zostanie mamą i tatą. Pod artykułem oczywiście zaroiło się od komentarzy, które niestety potwierdzają istnienie bardzo schematycznych przekonań o adopcji jako takiej.

Postanowiłam podjąć polemikę z niektórymi tezami zawartymi w tychże komentarzach. Czynię to oczywiście wyłącznie jako mama rocznej pociechy, mająca te Straszne Procedury już za sobą i, co za tym idzie, posiadająca jakąś tam wiedzę teoretyczną. O praktyce pewnie wypowie się Księżniczka po wejściu w okres dojrzewania. 😉 W każdym razie żadnym ekspertem nie jestem i nawet nie próbuję udawać.

Adopcja jest wynikiem desperacji i próbą oszukania natury, bo ma zaspokoić pragnienie posiadania biologicznego potomstwa.

Zgadzam się, że w wielu przypadkach adopcja ma, brzydko rzecz ujmując, dać ludziom to, czego nie dały im natura ani medycyna. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, czy staralibyśmy się z P. o przysposobienie, gdybym mogła zajść w ciążę (chociaż i takie plany snuliśmy). Natomiast absolutnie nie uważam nas za desperatów. Wręcz przeciwnie – dobrze nam było razem we dwoje, więc pragnienie powiększenia rodziny stanowiło zupełnie zwyczajną kolej rzeczy, a nie akt rozpaczy. Chcieliśmy mieć dziecko z tych samych pobudek, jakie kierują większością normalnych ludzi. Od roku jesteśmy rodzicami, mamy wspaniałą córeczkę i nie czuję, żebyśmy kogokolwiek oszukali – naturę, Pana Boga czy kota sąsiadki spod trójki. Księżniczki też nie oszukamy, na pewno pozna prawdę o swoim pochodzeniu.

Gdyby nie te strasznie skomplikowane procedury adopcyjne, już dawno przysposobiłabym dziecko!

Gdyby nie te strasznie skomplikowane procedury dające licencję pilota, to już dawno latałabym Boeingiem. (Pytanie tylko, z jakim skutkiem.)

Zachodzi tu podobna zależność. Jeżeli ktoś jest zdecydowany, aby zostać rodzicem adopcyjnym i ma ku temu właściwą motywację, warunki oraz predyspozycje, to przejdzie cały proces, nawet jeżeli po drodze pojawią się trudności. Oczywiście, bywało tak, że ze spotkań w ośrodku adopcyjnym wychodziłam psychicznie rozbita, a nawet zwyczajnie wkurzona. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo… Natomiast cała procedura była dla nas klarowna już od pierwszej  wizyty w OA – wiedzieliśmy, co po kolei nas czeka i na co mamy się przygotować. Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że owo „skomplikowanie” to niepotrzebnie rozpowszechniany mit. Starania o dziecko biologiczne bywają o wiele bardziej złożone i wyczerpujące…

Tyle dzieci cierpi w domach dziecka, a kandydatom niepotrzebnie przedłuża się czas oczekiwania.

Wiele osób wciąż wskazuje długie oczekiwanie na adopcję jako przyczynę istnienia placówek opiekuńczych. Tymczasem w domach dziecka i szeroko rozumianej pieczy zastępczej przebywają przede wszystkim dzieci o nieuregulowanej sytuacji prawnej, czyli takie, których przynajmniej jedno z rodziców nie zostało całkowicie pozbawione władzy rodzicielskiej. Tych maluchów po prostu nie można adoptować ze względów ustawowych. Poza tym jest tam młodzież szkolna, dla której trudniej znaleźć rodzinę i która nierzadko sama już nie chce być przysposobiona. Wiele jest też dzieci nieuleczalnie chorych bądź upośledzonych, do których niestety nie ustawiają się kolejki chętnych… Osobiście nie spotkałam się za to z sytuacją, kiedy to kandydatom po kursie ktoś celowo wydłużał czas oczekiwania na telefon z informacją o dziecku. Jeżeli nawet coś takiego ma miejsce, to zakładam, że w jakichś szczególnie uzasadnionych przypadkach (np. po kilkukrotnej odmowie propozycji kandydaci otrzymują czas na ochłonięcie i zweryfikowanie swoich oczekiwań; inną przyczyną może być utracona w międzyczasie ciąża lub nieoczekiwana zmiana sytuacji życiowej oczekujących).

Dwa powyższe akapity mają pewien wspólny mianownik. Jest nim przekonanie, iż osierocone dziecko w każdej (czytaj: jakiejkolwiek) nowej rodzinie będzie miało lepiej niż w placówce opiekuńczej. I chociaż brzmi to logicznie, to warto pamiętać, że adoptowana pociecha nie jest czystą kartą. Może moja córka, mieszkająca z nami od pierwszych dni życia, nie jest tutaj najlepszym przykładem, ale nawet ona ma za sobą przeżycia, których na szczęście nigdy nie doświadczyła większość jej rówieśników. Im starsze dziecko, tym więcej traum i obciążeń wnosi do nowego domu. Nie każdy dorosły, choćby posiadał jak najlepsze chęci, jest w stanie sobie z tym poradzić. Zainteresowanym polecam książki „Wychowanie zranionego dziecka” oraz „Zranione dzieci, uzdrawiające domy”  – bardzo otwierają oczy na sprawy, o których ckliwe artykuły z reguły milczą. Można też powiedzieć, że każde porzucone dziecko potrzebuje innych opiekunów. Np. dla zaniedbanego wychowawczo sześciolatka lepsi będą tacy, którzy konsekwentnie wprowadzą w domu określony porządek dnia i zasady, których będą się mocno trzymać, a dla maltretowanej psychicznie i fizycznie pięciolatki bardziej odpowiedni okażą się ludzie bardzo wrażliwi, ciepli w kontaktach i empatyczni. To oczywiście tylko hipotetyczne rozważania, bo w praktyce nie ma dwóch identycznych przypadków. I właśnie po to są te „skomplikowane procedury”, żeby jak najlepiej dobrać rodziców do dziecka (a nie odwrotnie!).

Kobiety po 36. roku życia nie mogą brać udziału w adopcji.

No niestety, adoptowanym można zostać tylko przed osiągnięciem pełnoletniości. 😉

A poważnie – ośrodki różnie podchodzą do kwestii różnicy wieku pomiędzy dzieckiem a rodzicem. Słyszałam np., że osoby po ukończeniu 40 lat nie mogą już liczyć na niemowlęta, ale znam też (osobiście!) pary, które w tym wieku przysposobiły noworodki. Natomiast nigdy nie spotkałam się z takim kryterium, jak zacytowane powyżej. Albo ktoś nie doczytał komentowanego artykułu i niepotrzebnie podzielił się tym w sieci, albo trafił na wyjątkowo nieprzyjazny ośrodek.

Mnóstwo dzieci już w pierwszych miesiącach po przysposobieniu jest zwracanych do ośrodka.

Dziecko to nie książka z biblioteki, którą można oddać, gdy się znudzi…

Po uprawomocnieniu decyzji sądu o adopcji „zwrócić” pociechę można jedynie tą samą drogą – czyli złożyć w sądzie wniosek o rozwiązanie przysposobienia, co wcale nie jest jednoznaczne z tym, że takie rozwiązanie zostanie orzeczone. Nie można m.in. rozwiązać przysposobienia całkowitego (zresztą inna jego nazwa to pełne nierozwiązywalne), czyli takiego, w którym rodzice biologiczni podpisali tzw. zgodę blankietową (dobrowolnie zrzekli się praw do dziecka bez wskazania osoby adoptującej). W każdym innym przypadku o ewentualnym przerwaniu przysposobienia decyduje dobro małoletniego, a nie widzimisię jego opiekunów, chociaż zapewne często jedno wynika z drugiego. Nieudane adopcje niestety się zdarzają, o czym poruszająco pisała nie tak dawno Izzy (klik) – ale to nie znaczy, że można dziecko tak po prostu odstawić z powrotem do domu dziecka (i najlepiej jeszcze porzucić na wycieraczce z karteczką na szyi, niczym w starych filmach), jak twierdzą niektórzy.

mistake-1966448_960_720

Pisząc ten post, zastanawiałam się, czy można coś zrobić, żeby jakoś zdemitologizować proces adopcyjny. Odnoszę wrażenie, że nie za bardzo, bo wszelkie kampanie trafiałyby przede wszystkim do wąskiego grona zainteresowanych, którzy i tak już mają rzetelną wiedzę. Mimo tego część mnie uważa, że warto próbować. Bardzo nie chcę, by ktoś kiedyś powiedział naszej córce, iż rodzice adoptowali ją z desperacji.

Desperacko to ja w tej chwili szukam jedynie miejsca w domu, gdzie można by było ukryć przed nią… wszystko(!), ale o tym kiedy indziej. 😉

*Celowo nie zamieszczam źródła artykułu. Gdyby ktoś jednak chciał, wyślę na priv.

33 myśli w temacie “Te straszne procedury adopcyjne!”

  1. Czytałam ten artykuł😉
    Z jednej strony idealizuje się adopcję, a z drugiej strony demonizuje całą procedurę. Prawda jak zwykle leży po środku.
    Ja bardzo miło wspominam cały proces, aczkolwiek wiem że różnie to bywa.
    Bardzo się denerwuję, czytając tego typu artykuły. W każdym oa wygląda to trochę inaczej. Inny czas oczekiwania, inny wymagany staż małżeński, inna procedura kwalifikacji do szkolenia i co najważniejsze inny pracujący tam ludzie. Natomiast w Polskę idzie jak to wygląda w warszawskim oa i wszyscy robią wielkie oczy😕.
    Ja bym chciała zmierzyć się i walczyć z innym mitem.
    Ludzie myślą często:
    A. dziecko jak każde inne i wychowuje się jak każde. A wcale tak nie jest. Napisałaś, że nasze dzieci niosą różne bagaże życiowe i potrzebne jest bardzo indywidualne podejście, czasen nawet we współpracy z psychologiem. Ludzie patrzeli na mnie jak na wariatkę gdy prosiłam żeby nie całować, nie przytulać, nie brać na kolana, nie częstować słodyczami. Nie mogli zrozumieć że córka dopiero nawiązuje z nami więź. Do tego była bardzo otwarta i nie wiedzieliśmy na ile wynika to z charakteru a na ile z ewentualnych zaburzeń więzi. Na szczeście jest już dużo lepiej ale nadal musimy tego pilnować.
    B. Dziecko będzie przestępcą, narkomanem, itd itp- nawet nie chce mi się komentować
    C. A moi znajomi lub kuzyni adoptowali i ….- no bo wyznacznikiem sukcesów lub porażek wychowawczych jest tylko i wyłącznie fakt adopcji.

    Trochę chaotyczna jestem ale nie wiem jak to lepiej ująć „na papierze”.
    Na koniec historia z życia wzięta. Tata opowiadał mi o znajomych, którzy adoptowali dwóch braci. Wszystko było super dopóki po wielu latach urodziła się biologiczna córka. Nagle chłopcy stali się starszni, zaczęli sprawi0 problemy wychowawcze i jacy to oni są źli.
    Ale nikt nie wziął pod uwagę, że córcia stała się oczkiem w głowie, że chłopcy poczuli się odrzuceni, że w wieku dorastania wiele problemów dziecko wyolbrzymia. Zrzucili fakt problemów na fakt adopcji i tyle. Rodzice tacy cudni i kochani, a te wstrętne adoptusy takie niewdzięczne…
    Kończę moją przydługą wypowiedź😉

    Polubione przez 1 osoba

  2. Liczę, że będę tu częściej czytać takie Twoje przydługie wypowiedzi 😉
    Co do Twojego podpunktu A. – ostatnio w aptece wydarłam się na faceta, który zaczął mi macać Księżniczkę po rękach i twarzy. I to tak wrzasnęłam, że aż kierowniczka wyszła z zaplecza, żeby zobaczyć, co się dzieje (w dodatku okazało się, że ta kierowniczka to mama mojego ucznia – no cóż, świat jest mały 😉 ). W ogóle jestem przeciwna dotykaniu bez pytania cudzych dzieci, bez względu na to, jaką mają przeszłość, a już tym bardziej, jeśli rodzice sobie wyraźnie tego nie życzą. Ten facet w aptece podniósł mi ciśnienie, bo przez dobre dwie minuty kpił z Księżniczki (ubranej na miętowo-różowo), że „taki duży chłopiec(!), a jeszcze nie chodzi”. I jak na końcu zaczął ją dotykać, to nie wytrzymałam 😉 Tak więc doskonale Cię rozumiem.

    A tak w ogóle – musicie mieć naprawdę wesoło z tymi charakternymi dzieciakami 🙂 Podziwiam i bardzo Wam kibicuję!

    Polubienie

  3. Ja także nie uważam adopcji za akt desperacji.
    Mam dwoje własnych dzieci, a łapię się na tym że coraz częściej myślę o adopcji.
    Chciałabym mieć trzecie dziecko, ale nie chcę przechodzić przez kolejną ciążę i poród. Poza tym to by było coś cudownego stworzyć dom/rodzinę adoptowanemu dziecku.
    Na tych wszystkich formalności ach się nie znam więc się nie wypowiadam.
    O limicie wieku nie słyszałam.

    Wszystko chowamy na półkach 2 metry nad ziemią 😉

    Polubienie

    1. No właśnie, mam zdecydowanie za mało półek 2 metry nad ziemią… 😉
      A co do adopcji, na pewno temat wart jest przemyślenia. Gdyby co – śmiało pytaj o wszystko, postaram się odpowiedzieć przynajmniej na podstawie własnych doświadczeń. 🙂

      Polubienie

  4. Ja już mam powoli dosyć walki z wiatrakami. Wielokrotnie na blogu i na innych portalach i forach podkreślałam, że procedura adopcyjna to nie jest żadna „droga przez mękę” – a jednak nadal piszą do mnie ludzie, którzy tak twierdzą i uważają, że proces weryfikacji kandydatów powinien być w ogóle ZNIESIONY ! No bo skoro oni tak długo starają się o dziecko biologiczne – to przecież o adopcyjne też będą troskliwie dbali BLA, BLA , BLA…Tylko nie mają pojęcia, że jednak wychowanie dziecka adoptowanego to jest trochę inna para kaloszy. Miłość ta sama, troska ta sama – ale bagaż doświadczeń i historia dziecka inne i trzeba mieć na uwadze, że mogą pojawiać się w związku z tym najróżniejsze problemy zdrowotne czy emocjonalne (nawet jeśli maluszek został adoptowany w wieku 3 miesięcy – tak, jak nasz Bąbel). We własnym zakresie nikt się raczej na to odpowiednio nie przygotuje. No ba ! Nawet ośrodki adopcyjne często nie są w stanie tego dokonać. Więc jak słyszę o postulatach zniesienia procedur – to krew się we mnie burzy. A potem oglądam reportaż o nielegalnym handlu dziećmi – i uświadamiam sobie, że wielu z tych ludzi biorących udział w procederze to właśnie tacy,którym procedura adopcyjna wydaje się „drogą przez mękę” i postanawiają przyspieszyć ją i uprościć na własnych zasadach…Smutne to – i przerażające zarazem.

    Polubienie

    1. Dziękuję za komentarz, Twój głos w tej sprawie jest dla mnie bardzo cenny. Zastanawia mnie, co KONKRETNIE jest uznawane za drogę przez mękę, bo jakoś nigdzie nie spotkałam się z rzeczowym wyjaśnieniem. Mam wrażenie, że te opinie są często powielane przez osoby, które ośrodek adopcyjny widziały wyłącznie w telewizji.
      Podobnie jak napisała wyżej Sky, procedurę adopcyjną wspominamy z mężem raczej miło. Testy psychologiczne i wszelkie wywiady może i były męczące, ale pozwoliły nam się sporo dowiedzieć o nas samych. Na szkoleniu z kolei poznaliśmy bardzo wartościowych ludzi, z którymi teraz możemy się na bieżąco wymieniać doświadczeniami i wątpliwościami. Nawet sprawa w sądzie była naprawdę przyjemna 🙂 I jeszcze coś… nasza Księżniczka wynagradza absolutnie wszystkie trudy związane z naszymi staraniami o dziecko (i to nie tylko adopcyjne).

      Wiem, że nie zawsze jest tak gładko, znam pary, którym na dłuższy czas odroczono szkolenie albo kwalifikację, czasami nawet nie do końca wyjaśniając, dlaczego. Natomiast ich upór i konsekwencja doprowadziły do tego, że dzisiaj albo już mają wymarzone dzieci, albo za chwilę będą je miały. Znam też takie osoby, które z różnych przyczyn nie mogły się dogadać z wybranym ośrodkiem adopcyjnym, pomogła za to zmiana OA – i też już dzisiaj są rodzicami.

      Inna rzecz to przekonanie (też nie wiem, skąd wzięte), że trzeba spełniać Bóg wie jakie kryteria dochodowe i mieszkaniowe, żeby w ogóle zacząć się starać o adopcję. Gdyby tak było, to my z naszymi przeciętnymi zarobkami i zwyczajnym mieszkaniem nie mielibyśmy szans nawet na chomika 😉

      Polubione przez 1 osoba

  5. Dobre 🙂
    Wiesz dziennikarz jednak może mieć pojęcie równie blade jak przeciętny czytelnik gazety lub oglądacz telewizora. Niestety znaczna część użytkowników forum NB (wiadomo jakie forum) lansuje podobne tezy.
    Jak sobie pomyślę jaka nastałaby anarchia gdyby spełnić zadość takim postulatom ograniczenia (lub wręcz zniesienia) tych procedur to włos mi siwieje na lewej skroni. Choć sam nie raz pisałem krytycznie o systemie OA.
    Cóż niektórzy nadal myślą, że adopcja jest po to by „potrzebujący” mogli dostać dziecko:
    http://przysposobienie.blogspot.com/2018/03/cel-adopcji-rodzina-dla-dziecka-nie.html

    Pozdrawiam serdecznie
    M

    Ps
    Jeśli ta notka jest polemiką z konkretnym artykułem to jednak wypadałoby podać link do tego artykułu lub info o źródle (jakie czasopismo, data wydania, nr wydania, tytuł artykułu, autor).

    Polubione przez 1 osoba

    1. Hephalump, nie Ty jeden kończyłeś studia, wiesz? 😉 Zdradzę Ci w sekrecie, że nawet mam pojęcie, czym są przypisy i bibliografia… Ba! Pisuję artykuły, w których regularnie korzystam z tych dobrodziejstw. 😉
      Mój blog nie jest witryną profesjonalną ani naukową, myślę, że jeśli już, to wystarczyłoby podać link do odpowiedniej witryny. Nie popadajmy w skrajności.
      Notka nie jest polemiką z artykułem, tylko z komentarzami pod nim, co zaznaczyłam we wstępie (edytowałam też przed chwilą wpis, żeby jeszcze wyraźniej to zaznaczyć) . A źródła nie podaję publicznie celowo, bo nie chcę się przyczynić do rozpowszechniania tego tekstu.

      Polubienie

  6. 2 m nad ziemią? A ile sama masz wzrostu? Bo wiesz, odkryłam ostatnio, że nie sztuką jest schować przed dzieciem – sztuką jest znaleźć 😉 I najczęściej jestem za niska do swoich skrytek 😉
    Co do procedur – to mnie uczono, że te procedury to dla dobra dziecka, że ktoś kiedyś wymyślił, że rodzina biologiczna powinna mieć szansę i jeszcze raz i dlatego potem tyle dzieci z nieuregulowaną sytuacją. Ale może coś się zmieniło.
    Tak, znam parę 40latków, którzy ‚dostali’ dwutygodniową córę. Żeby to był najlepszy pomysł świata, to nie powiem, ale dają radę – i oni, i córa.

    Polubienie

    1. W teorii wszystkie procedury (dotyczące zarówno rodziców biologicznych, jak i adopcyjnych) są dla dobra dziecka. W praktyce w zasadzie też, tylko owo „dobro dziecka” może być niestety bardzo różnie rozumiane. To jednak osobny temat, który chyba powinien podjąć ktoś, kto ma większą wiedzę w temacie. Na co dzień pisze o tym Pikuś Incognito: http://pikusincognito.blogspot.com/

      Polubienie

  7. Chodził mi po głowie podobny post, ale już go w takim razie nie napiszę 😉też trafiłam na artykuł o adopcji, chyba nie ten sam. Sam artykuł nie był zły, przedstawiał relacje par, które bały się, że nie pokochają od razu adoptowanego dziecka. Moją uwagę zwróciły komentarze pod nim, które pokazały po raz kolejny znikomą wiedzę i świadomość społeczną na temat adopcji. Jeden pan napisał górnolotnie, że on to podziwia „takich” ludzi, bo, cytuję, „chować cudze dziecko, to trzeba mieć odwagę”… Zareagowałam na to oczywiście odpisując, że po adopcji nie „chowa” się cudzego dziecka, tylko wychowuje własne. Ale pan nie mógł zrozumieć, jak „cudze dziecko może być własne”. No nie przetłumaczysz…

    Polubione przez 1 osoba

  8. Też czytałam artykuł w podobnym stylu, ale chyba nie ten sam (choć nawet miał chyba taki tytuł jak tytuł Twojego posta) Dwie pary opisywały swoją „drogę przez mękę”, tym samym sugerując, że to reguła. Komentarze zwykle piszą ludzie, którzy tak naprawdę mają już „wyrobione zdanie” o adopcji i niestety nie słuchają żadnych argumentów osób dużo bardziej doświadczonych takich jak choćby my, którzy przez to przeszliśmy.

    Wspominałam już kiedyś u siebie na blogu, że opowiadała mi pani psycholog z naszego ośrodka, że ileś tam lat temu nie było żadnych szkoleń, żadnych testów psychologicznych. Odbywały się tylko krótkie rozmowy. Ludzie nie mieli pojęcia o RAD, FAS itd, ale mimo, w naszym ośrodku nie zdarzyło się rozwiązanie adopcji. A niektórzy idą „idą skróty”, bo po prostu tak jest im łatwiej. Tylko nie zdają sobie sprawy z wielu konsekwencji za tym idących. No cóż, nie mnie oceniać.
    Świata nie zbawimy…

    Polubienie

    1. Świata nie zbawimy, ale nikt nie broni próbować 😉
      Moi znajomi adoptowali dziecko (zupełnie legalnie, przez OA) bez szkolenia, chociaż to była hmm… bardzo specyficzna sytuacja. Paradoks polega na tym, że teraz starają się o drugą adopcję i normalnie muszą przejść cały kurs.
      Według statystyk w ciągu ostatnich kilku lat w Polsce rozwiązanych zostało zaledwie 2% adopcji, więc pewnie spora część ośrodków ma „czyste konto”. Tylko że moim zdaniem to niczego nie dowodzi. (https://danepubliczne.gov.pl/dataset/adopcje – specjalnie dla H. podaję źródło 😉 )
      Uważam, że obecne procedury są potrzebne, chociaż na pewno nie wszystkie ośrodki przeprowadzają je w sposób w 100% przyjazny kandydatom. Ośrodek jednak w razie konieczności można zmienić…

      Polubienie

  9. Myśląc o adopcji, składając dokumenty do OA nigdy nie myślałam o tym, że to akt desperacji. Desperatami w końcu z mężem nie jesteśmy – po prostu chcemy być rodzicami.
    Długi czas oczekiwania? Na pierwszej wizycie w OA dokładnie powiedziano nam jak wygląda procedura, ile może trwać. To była nasza decyzja czy się na to decydujemy czy nie. Podjęliśmy decyzję, że składamy dokumenty. Przecież nikt nikogo do tego nie zmusza.
    Poza tym – leczenie niepłodności trwało u nas prawie 6 lat i jak widać z żadnym skutkiem.

    Mitów o adopcji jest tak wiele…XXI wiek, a ja już usłyszałam, że „jak adoptujesz dziecko to na pewno zajdziesz w ciążę” i jeszcze lepsze…..”jak urodzisz to adoptowane dziecko oddasz”.
    Komentować się tego nie chce.

    Polubienie

    1. Dziękuję za komentarz. 🙂
      W takim razie przy domach dziecka powinny funkcjonować wypożyczalnie sierot. Wypożyczasz sobie takiego malucha na czas nieokreślony, a jak zajdziesz w ciążę, to oddajesz. I wszyscy zadowoleni – no, może poza tym zwróconym dzieckiem, ale kto by się tam nim przejmował. (To oczywiście sarkazm, ale chyba już nie umiem takich rewelacji komentować całkiem poważnie).
      Spotkałam się też oczywiście z wymienionymi przez Ciebie mitami. Ciekawi mnie, czy to taka nasza narodowa specjalność, że wypowiadamy się bardzo chętnie o sprawach, o których nie mamy pojęcia, czy tak jest wszędzie…

      Polubienie

  10. Ło matko, te wszystkie mity pochodzące zapewne od wyspecjalizowanych w temacie amerykańskich naukowców…szkoda słów 😉
    Najważniejsze, że zainteresowani wiedzą swoje i niech tak pozostanie 🙂

    Polubienie

    1. Tak, to na pewno musieli być amerykańscy naukowcy. Teraz wszystko nabiera sensu 😉
      Masz rację w tym ostatnim zdaniu. Np. ja wiem, że moje dziecko jest moje i całe stada amerykańskich naukowców tego nie zmienią! 😉

      Polubione przez 1 osoba

  11. Ja nie zdążyłem zostać rodzicem adopcyjnym, bo po drodze zaskoczyła nas mała ciąża. Ale szkolenie przeszliśmy pozytywnie i mieliśmy kilka rozmów z kuratorką i inną urzędniczką gminy, którą zamieszkujemy, no i jakąś tam ilość rozmów z OA w Polsce (dla nas niezliczoną).
    Adopcja zagraniczna trochę się różni od tej w Polsce. Nie jest nieodpłatna. W Szwecji kosztuje 150 000 – 300 000 koron szwedzkich, czyli gdzieś między 60 000 a 120 000 złotych.
    Oprócz tych trochę niezbyt uzasadnionych kosztów, zasady są jaśniejsze i bardziej ustandaryzowane, tzn. wszędzie w całej Szwecji jest tak samo – nie ma czegoś takiego jak różne „zwyczaje” w różnych ośrodkach adopcyjnych w Polsce, nie ma odpowiedzi na pytania, czy działań kierownika ośrodka na podstawie własnego widzimisię, czego doświadczyliśmy dzwoniąc do różnych OA w Polsce.
    Różnica wieku – max 40 lat, ale między dzieckiem a Tobą, czyli możesz przekroczyć 40-stkę, ale nie możesz być starszy/starsza o 41 od swojego dziecka.
    Wszyscy kandydaci na rodziców adopcyjnych są traktowani jednakowo bez względu na kolor skóry, przekonania religijne, zasobność portfela, orientację seksualną. Taaa… no… orientację… (Lady, czekamy na wpis 😉 )
    Więcej nie pamiętam 🙂

    Polubienie

    1. @Pragnieniedziecka
      O! Świetny komentarz…
      Bo samo narzekanie na procedury to zwykły kwik i próżne żale. Natomiast dobrze by było gdyby i w PL były one bardziej ustandaryzowane i lepiej osadzone w prawie. By nie było podejrzeń o uznaniowość lub widzimisię.

      Pozdr
      M

      Ps
      U nas też się traktuje równo ze względu na orientację. Mąż ma być zorientowany na żonę, żona na męża. 😉

      Polubione przez 1 osoba

      1. @Hephalump
        Chyba jednak wolę, żeby to narzekanie na procedury było kwikiem i zbiorem próżnych żalów, niż żeby miało się przerodzić w realne postulaty zniesienia procedur w ogóle, bo przecież i takie głosy słychać. (Karolina wspomniała nawet o tym w komentarzu)

        Polubienie

  12. Nie rozumiem tych wyssanych z palca informacji jakoby proces adopcyjny był, sż tak męczący. Jeśli chce się mieć dziecko (obojętnie jaką drogą) to po prostu się działa.

    Najgorzej, że wypowiadają się osoby, które nie maja o tym wszystkim pojęcia.

    Inne punkty też porażka…

    No cóż, ja próbuje się z tym jakoś oswoić. Że mitów o adopcji jest co nie miara…;)

    Pozdrawiam:*

    Polubienie

  13. Najpierw nie doczytałam i myślałam, że te twierdzenia pochodzą właśnie z artykułu i normalnie ręce mi opadły. Dopiero się cofnęłam i przeczytałam. że z komentarzy…
    Ja to się śmieję, że chyba w całym swoim życiu nie poznałam tylu adopcyjnych rodziców, co w ostatnim roku 😀 Dzięki tobie i Izzy dowiedziałam się sporo i chociaż temat nie dotyczy mnie osobiście, to normalnie się w was wchłonęłam, czy coś…
    Teraz trochę z innej beczki. Makbetko, ja też nie lubię, gdy ktoś obcy nachalnie dotyka moje dziecko. Wyobraź sobie, że ostatnio jakiś obcy dziad pocałował Tamalugę! Nawet nie zdążyłam zareagować, bo ja byłam na dole, a ona na górze schodów przy wejściu do sklepu. Facet przechodził, cmoknął ją w głowę i wszedł do sklepu!
    Jednak, co kraj to obyczaj. Gdy dziewczyny były małe to przez chwilę mieszkałyśmy w Turcji. Tam gdy ktoś widzi ładne dziecko na ulicy to przytula, całuje i to dla nich normalne. Kiedyś szłam z Oliwią (była trochę z przodu) i jakaś stara Turczynka szła z naprzeciwka. A Oliwia blondyneczka, nietypowa jak dla nich uroda. No i ta babka zaczęła Oliwię przytulać, wzięła ją na ręce, a potem wpięła jej we włosy, z tyłu głowy wisiorek z okiem proroka, żeby ją chronił przed złym urokiem…
    Artykuł możesz mi przesłać.

    Polubienie

Dodaj komentarz