Droga po szczęście

Rozdzielanie rodzeństw przy adopcji

Marka, a później jego żonę Ewę, poznałam kilka lat temu w okolicznościach zupełnie niezwiązanych z przysposobieniem. Kontaktujemy się przeważnie służbowo, ale ponieważ oboje prowadzą rodzinę zastępczą, często dyskutujemy na wspólne nam tematy. Obecnie przebywa u nich w pieczy czworo dzieci, z których troje to przyrodnie rodzeństwo. Niedawno Marek opowiedział mi o ich niewesołej sytuacji.

Paweł ma 8 lat, Marta 6, a Weronika niecałe 5. Wszyscy są dotknięci jakimś spektrum FAS. Młodsza z sióstr cierpi pełnoobjawową formę tego syndromu, chłopiec teoretycznie mieści się w normie intelektualnej, ale nie potrafi zrozumieć ani tym bardziej zachowywać podstawowych norm społecznych (Marek przytoczył m.in. sytuację, w której Pawełek bez skrępowania sięgnął po portfel badającej go pani psycholog i wyciągnął z niego pieniądze, które następnie próbował schować sobie do kieszeni). Najmniej poszkodowana jest Marta, która co prawda wolno myśli i pracuje, przez co najpewniej będzie miała trudności w nauce, ale poza tym rozwija się prawidłowo i ma największe z całej trójki szanse na całkowicie samodzielne życie w przyszłości. Dzieci mają jedną matkę, ale różnych ojców… kobieta tak często zmienia partnerów, że równie dobrze sama może nie wiedzieć, z kim ma którą z pociech. Maluchy zostały jej odebrane po którejś z kolei libacji alkoholowej, ale rodzina ma też na koncie przemoc oraz różnego typu zaniedbania. Ewa i Marek robią wszystko, żeby, mówiąc potocznie, „wyprowadzić te dzieciaki na prostą”. Niedawno byli w tym celu u znanej w Polsce specjalistki od FAS (Ci z Was, którzy orientują się w temacie, bez problemu odgadną jej nazwisko). Ku zdziwieniu obojga, pani doktor jasno zasugerowała, że Marta powinna trafić do adopcji. Rodzice zastępczy nie zgodzili się z tym werdyktem, powołując się przede wszystkim na istniejącą więź między rodzeństwem. Specjalistka natomiast argumentowała, że dla Marty przysposobienie może być szansą na bezpieczne, normalne dorastanie; rodzeństwo od dawna jest już w ogólnopolskiej bazie dzieci wolnych prawnie i z dnia na dzień maleją szanse na to, że w kraju znajdzie się dla nich rodzina adopcyjna… z kolei sytuacja adopcji zagranicznych, jaka jest za obecnej władzy, każdy widzi.

Ani Marek, ani Ewa nie zmienili zdania, ale na pewno wizyta u pani doktor zasiała w nich ziarno niepewności.

Lady, a co, jeżeli ta lekarka ma rację? – zapytał mnie retorycznie (właśnie odkryłam, że tak się da) na zakończenie ostatniej rozmowy.

Rozdzielanie rodzeństwa przy adopcji to bardzo, bardzo złożony problem. Dowodzi tego chociażby liczba ludzi, którzy za pośrednictwem mediów społecznościowych poszukują utraconych w ten sposób braci i sióstr. Na pierwszy rzut oka, zwłaszcza osobom, które na co dzień nie mają do czynienia z żadną formą rodzicielstwa zastępczego, separacja dzieci od siebie wydaje się bezmyślnym okrucieństwem. Takie nastroje podsycają jeszcze programy telewizyjne, pokazujące najczęściej skrajne i łzawe historie…

rodz

…dlatego bardzo często, kiedy słyszymy gdzieś hasło „rozdzielono rodzeństwo”, z oczywistych względów mamy przed oczami stereotypowy obrazek: dwoje lub troje uroczych dzieci w zbliżonym wieku, wychowujących się razem od narodzin, nagle traci jedno lub oboje rodziców, po czym jest zabieranych przez bezdusznych urzędników do domu dziecka, skąd każde trafia do innej rodziny zastępczej lub adopcyjnej. I ani sąd, ani żadna inna instytucja nie liczy się z tym, że te dzieci już raz straciły wszystko i właściwie mają miały teraz tylko siebie… Trudno się nie zgodzić, że takie postępowanie jest rodzajem barbarzyństwa.

Problem w tym, iż rzeczywistość jest przeważnie o wiele bardziej skomplikowana.

Sytuacja pierwsza. Bezdzietne małżeństwo przysposabia trzymiesięcznego chłopca – jedynaka, spłodzonego gdzieś na imprezie przez pijaną nastolatkę. Dwa lata później okazuje się, że matka biologiczna urodziła kolejnego synka, który również trafia do adopcji. Ośrodki adopcyjne w pierwszej kolejności proponują adopcję „nowego” dziecka rodzinie, w której przebywa jego rodzeństwo. Małżonkowie liczyli się z taką ewentualnością, więc zgadzają się i od tej pory żyją we czwórkę. Po kolejnych kilkunastu miesiącach biologiczna matka chłopców rodzi bliźniaki. Nasi bohaterowie zostają postawieni w bardzo trudnej sytuacji – zarabiają przyzwoicie, ale nie luksusowo, mają trzypokojowe mieszkanie, które jakoś nie chce być z gumy… sumienie nie pozwala im jednak rozdzielać rodzeństwa, przysposabiają więc również i tę dwójkę. Pytanie brzmi, co zrobić w momencie, kiedy u matki biologicznej pojawią się kolejne dzieci? Jeżeli łącznie będzie ich ośmioro albo więcej? Czy można wymagać od rodziców adopcyjnych, aby zapewnili (dobro)byt dziesięciorgu osobom, jeżeli nie wymagało się tego od biologicznych?

Sytuacja druga. Parze alkoholików urodziła się córka. Rodzice, zajęci codziennymi libacjami, podrzucali małą różnym babkom i ciotkom. U jednej z nich została na dwa lata, po których trafiła do rodziny zastępczej, a następnie do adopcji. W międzyczasie matka biologiczna rozstała się z dotychczasowym konkubentem, znalazła nowego partnera i urodziła mu kolejną córkę, która po roku została zabrana rodzicom w wyniku interwencji policji. Czy obie siostry muszą trafić do jednej rodziny adopcyjnej, skoro się nie znają i nie ma pomiędzy nimi żadnej więzi?

Sytuacja trzecia. Po kilkuletniej bitwie o odebranie praw rodzicom biologicznym, stosującym przemoc fizyczną (w tym seksualną) i psychiczną, dwaj chłopcy w wieku 8 i 9 lat zostają przeznaczeni do adopcji. Problem w tym, że bracia nienawidzą się nawzajem do tego stopnia, iż nie są w stanie przebywać razem w jednym pomieszczeniu. W dodatku obaj cierpią na RAD i wymagają stałej opieki psychologa, psychiatry i seksuologa. Czy można w imię wyższego dobra zmuszać zarówno ich, jak i potencjalnych rodziców adopcyjnych, do wspólnego zamieszkania?

Sytuacja czwarta, ostatnia. W pieczy zastępczej przebywa troje rodzeństwa: zdrowa dziewczynka oraz jej dwóch braci, upośledzonych fizycznie i intelektualnie w stopniu znacznym. Szanse na znalezienie rodziców dla całej trójki są mniej niż nikłe. Czy należałoby szukać rodziny dla dziewczynki, dając jej szansę na kochający dom i normalne życie, czy niejako „skazać” ją na dożywotnie tułanie się po „bidulach” i opiekę nad braćmi, której nawet jej dorośli rodzice nie potrafili sprostać?

Z takimi przypadkami, jak powyższe, na co dzień pracują PCPR-y, ośrodki adopcyjne i sądy rodzinne. O ile zgadzam się z Ewą i Markiem, że nie należy niszczyć więzi pomiędzy przebywającym u nich rodzeństwem, o tyle w sprawie przedstawionych niżej przykładów nie byłabym już tak zdecydowana. Rozdzielanie rodzeństwa przy adopcji na pewno jest złem… ale myślę, iż czasami koniecznym.

17 myśli w temacie “Rozdzielanie rodzeństw przy adopcji”

  1. Zgadzam się z Tobą Lady. Mój Ryś ma rodzeństwo, które nawet o nim nie wie. Jego mb oddała do adopcji tylko jego, na razie. Już teraz zastanawiam się, co mu kiedyś odpowiem, jak zapyta, dlaczego akurat on. Boję się tego ogromnie.
    Z drugiej strony mam też taką sytuację w rodzinie: bliźnięta, urodzone chyba z szóstej ciąży. Rodzina dobra, ale biedna. Matka postanawia oddać jedno z bliźniąt do adopcji. Córkę. Wiadomo, chłopak to kolejna para rąk do pracy. Dziewczynka trafiła do samotnej nauczycielki, która ja wychowuje i kształci. Zostaje lekarzem, ordynatorem w szpitalu, ma pieniądze. Jej rodzeństwo skończyło tylko podstawówkę. Dziś już na emeryturze, kobieta ciągle ma ogromny żal do całej rodziny biologicznej, z drugiej strony widzi, jak różni się jej życie od życia rodzeństwa. Nie potrafię ocenić, co w tym przypadku byłoby dla niej lepsze.

    Polubienie

    1. Dziękuję. 🙂
      Właśnie o to mi chodziło. Każda sytuacja jest inna, trudno tu o jakąś uniwersalną radę czy jednoznaczny zapis prawny. My z P. chętnie przysposobilibyśmy siostrę albo brata Księżniczki, gdyby zaistniała taka możliwość… Natomiast nie wyobrażam sobie w obecnych warunkach (materialnych i organizacyjnych), że mieszka z nami np. sześcioro dzieci, z których dodatkowo połowa ma jakieś deficyty rozwojowe, wymagające – powiedzmy – regularnej rehabilitacji. Kocham dzieciaki, dlatego też wybrałam taki a nie inny zawód, ale po prostu trzeba mierzyć siły na zamiary.
      Co do sytuacji w Twojej rodzinie… panie na kursie w OA opowiadały nam o bardzo podobnej, tylko tam bliźnięta były tej samej płci (żeńskiej). To chyba jeszcze zwiększa dramat tej oddanej dziewczynki… Mimo że trafiła do adopcji, do dobrej rodziny, to pewnie przez całe życie będzie się czuła gorsza od siostry, którą matka postanowiła zostawić przy sobie.

      Polubienie

  2. Dla mnie główna opisana sytuacja też nie jest jednoznaczna. Rozdzielenie daje szansę Marcie. I nie musi oznaczać zerwania więzi. Pozostawienie trójki razem to poświęcenie potencjału Marty na rzecz rodzeństwa.

    Polubienie

    1. Dziękuję za komentarz. Cały czas próbuję się postawić w sytuacji Marty… wyobrazić sobie, co jest ważniejsze dla jej baaardzo szeroko pojętego rozwoju teraz, kiedy ma kilka lat… i co stanie się z jej tożsamością, kiedy wejdzie w okres dojrzewania i kiedy dorośnie.
      Istotne jest też, czy rodzeństwo będzie mogło pozostać w rodzinie Marka i Ewy do pełnoletności. Jeżeli tak, to nie byłabym tak surowa w kwestii „marnowania potencjału”. To są dobrzy i pracowici ludzie, bardzo dbają o swoje dzieci zastępcze nie tylko w zakresie zaspokajania ich podstawowych potrzeb.

      Polubienie

      1. Nie da się przeżyć życia w dwóch wariantach. I ciężkie to decyzje.
        W każdej opcji liczyć się trzeba z rozżaleniem Marty. Dla mnie kluczowe jest, że to szansa na samodzielność.

        To trochę jak z nauką gry na instrumencie – rodzice mają poczucie, że dziecko ma predyspozycje, dziecko samo z siebie nie będzie ćwiczyć. Przymuszą – prawdopodobnie dziecko w pewnym momencie będzie miało żal za zmarnowane dzieciństwo i brak relacji rówieśniczych. Odpuszczą- prawdopodobnie dziecko w pewnym momencie będzie miało żal za zmarnowane szanse… 😉

        Polubienie

        1. Moje myśli cały czas krążą wokół więzi Marty zarówno z rodzeństwem, jak i z rodzicami zastępczymi. Rozumiem, co masz na myśli, ale nie jestem pewna, czy wybaczenie rozdzielenia z rodziną jest tak samo łatwe, jak w przypadku tej nauki gry na instrumencie. Co nie znaczy, że jestem w 100% przekonana o swojej racji. Tak jak piszesz, tu nie ma idealnego rozwiązania.

          Polubienie

      2. Rozdzielenie z rodziną to także nauka w szkole z internatem.
        A czasem jest to jedyna opcja.
        Wybaczanie to kolejna złożoność, jedni wybaczają z marszu głód, przemoc i molestowanie, inni dożywotnio trawią niewłaściwy komplet lego… 😉

        Polubienie

        1. Do szkoły z internatem nie trafiają sześciolatki, tylko starsi, i nie na zawsze, tylko na określony, z góry znany czas. Ze szkoły z internatem można też w każdej chwili zrezygnować i przenieść się do innej. Adopcja takich możliwości nie daje 😉
          Zgadzam się w kwestii wybaczania… i właśnie dlatego ta kwestia jest tak skomplikowana. Swoją drogą, muszę podpytać Marka, co sama Marta mówi o pójściu do adopcji. Rozumiem, że głos tak małego dziecka może nie być decydujący, ale na pewno powinien być brany pod uwagę.

          Polubienie

      3. W zależności od szerokości geograficznej dzieje się tak w różnym wieku. Nie wiem, jak jest teraz, ale kilkanaście lat temu dzieci niepełnosprawne spoza dużych miast często trafiały do szkół podstawowych z internatem.

        Przy czym – ja nie bagatelizuję. Wiem, że to ciężkie decyzje. Ale bardzo relatywne.

        Polubienie

  3. Wiesz, wydaje mi się, że każdy przypadek trzeba traktować indywidualnie i nie można uogólniać, więc trudno odpowiedzieć tak wprost na pytanie, czy powinno się w niektórych przypadkach rozdzielać rodzeństwo, czy nie.
    U nas było to oczywiste, że gdy urodziła się J. to zabieramy ją do siebie, nawet przez chwilę się nie zastanawialiśmy. Strasznie jednak denerwuje mnie takie teoretyzowanie i pytania ze strony ludzi (czasem nawet sarkastyczne), co będzie, gdy urodzi się drugie, trzecie, czwarte dziecko. Nie wiem. Nie umiem powiedzieć. Na dzień dzisiejszy wiem, że trzecie dziecko na pewno znalazłoby u nas dom. Ludziom czasem się wydaje, że ta sytuacja jest „śmieszna”, tak jak byśmy brali do siebie pieski, czy kotki, czy co gorsza kupowali kolejne buty bo lubimy. A tu tak jak piszesz, trzeba wziąć pod uwagę dobro dziecka. Zabranie do siebie bardzo chorych dzieci na pewno pochłonie większość naszego czasu, który moglibyśmy poświęcić dziecku zdrowemu. Wszystko zależy od tego na ile jesteśmy gotowi poradzić sobie z taką sytuacją i na ile możemy (zarobki, mieszkanie itd) I podśmiewanie się z tego, że „no powinniśmy się dowiedzieć, czy MB nie jest w ciąży, bo może trzeba już na kolejne dziecko się szykować” jest dla nas przykre, bo to sytuacja bardzo trudna, nawet traumatyczna dla dziecka, nas i czasem rodziców biologicznych.

    Opowiadałam wam kiedyś historię dziecka adoptowanego przez koleżankę – http://naszmalyswiatek.blogspot.com/2017/04/adopcja-dziecka-starszego.html
    Tam była właśnie taka sytuacja, w której to sam brat zmusił matkę do zrzeczenia się praw do małej, by dać jej szansę na adopcję i tym samym na normalne życie. Zdawał sobie dokładnie sprawę z tego, że być może żegna się z nią na całe życie, a przynajmniej na ponad 10 długich lat. Bywa więc różnie w życiu.

    Także możemy sobie tylko teoretyzować, bo jak pokazuje życie dzieci ZAWSZE chcą być ze swoim rodzeństwem, nawet jak jest chore. Pisałam właśnie u siebie, że w większości przypadków nie szukają rodziców, ale właśnie szukają rodzeństwa.
    Gdy zabieraliśmy do siebie naszego drugiego aniołka, w rozmowie w panią z ośrodka dowiedziałam się, że sporo ludzi jednak nie decyzuje się na adopcję rodzeństwa (mówię o jej doświadczeniu, czyli z naszego ośrodka a nie ogólnie w Polsce) Dzieje się tak z kilku powodów:
    1) Już mają kolejne dziecko, które w międzyczasie adoptowali.
    2) Chcą tylko jedno, boją się adoptować drugiego
    3) Nie są gotowi
    4) Nie mają warunków
    Mówiła nam, że często ludzie jednak „myślą o sobie” w sensie, jak to właśnie oni sobie z tym poradzą, a nie aż tak bardzo analizują z perspektywy dziecka. Zdarza się podobno też tak, że dzieci idą do innych rodzin, ale rodziny te utrzymują kontakt, by dzieci mogły nawiązać więź.

    Uff to chyba tyle, przepraszam, że tyle naprodukowałam 😉 Prawie sama stworzyłam posta… Wybacz :*

    Polubienie

    1. Pisz, Kochana, pisz jak najwięcej!
      Według mnie tego „myślenia o sobie” nie należy potępiać. Od „myślenia o sobie” zaczyna się świadome planowanie rodziny, obojętnie czy biologicznej, czy adopcyjnej. Oczywiście, że w przypadku propozycji adopcji rodzeństwa trzeba brać pod uwagę perspektywę dziecka. I to jak najbardziej poważnie. Jednak jeżeli idealne rozwiązanie nie jest możliwe, to dorośli są od tego, żeby podjąć decyzję… jak najlepszą dla wszystkich. Jeśli rodzice czują, że a jakichś powodów nie podołają opiece nad kolejnym dzieckiem, to zmuszanie ich może przynieść więcej szkody niż pożytku.

      Polubienie

  4. Makbetko, muszę ci powiedzieć, że opisałaś temat (i sytuacje) nad którym się często zastanawiałam. Nawet nie będę udawać, że wiem, co robić w takich sytuacjach, ale to naprawde bardzo ważne i trudne decyzje i potwierdzają tylko to, że nie można wszystkiego podciągnąć pod paragrafy, że każdy przypadek trzeba rozpatrywać osobno… Więzi rodzinne może i są ważne, ale z drugiej strony zobacz ile jest rodzin dookoła, które nie odzywają się do siebie latami, z wyboru. Albo które walczą o dom, spadek itp. Czasami więzy krwi nie wystarczą, a jesli mają w dodatku stanowić jakieś zagrożenie, czy przynieść odwrotny skutek to już w ogóle nie ma o czym mówić. Przepraszam, że tak piszę nieskładnie, ale jestem dzisiaj wykończona i muszę wziąć tabletkę (teptę, jak mawia Tamaluga) od bólu głowy, o!

    Polubienie

    1. Masz rację. Myślę, że w każdej (albo prawie każdej) rodzinie są sytuacje, w których człowiek najchętniej wziąłby „rozwód” z co najmniej jednym krewnym. Więzy krwi w takich przypadkach nie łączą, tylko uwierają. Z adopcją jest o tyle trudniej, że chodzi tu o danie szansy. Czym innym jest zerwanie kontaktu z siostrą, którą się zna, a czym innym tęsknota za taką, której się nigdy nie spotkało lub z którą wcześnie zostało się rozdzielonym.
      Szkoda, że nie ma jakiejś uniwersalnej instrukcji obsługi rodziny, czy coś… 😉

      Polubienie

  5. Ten temat trochę i mnie dotyczy, więc opowiem trochę o sobie… i mojej siostrze…
    Ani ja, ani ona nie zostaliśmy adoptowani. Chociaż sam nie wiem jak to nazwać…
    Kiedy się urodziłem, moja siostra miała już trzy lata. Niestety nasza rodzina (przynajmniej od trzeciego pokolenia) była na tyle popaprana, wręcz patologiczna, że miała tendencje bardziej destruktywne, niż konstruktywne. Ja byłem drugim dzieckiem naszej matki, z drugiego związku, który był tak burzliwy, że żeby przetrwać, to matka mojej matki wymyśliła, że weźmie moją siostrę na jakiś czas do siebie (do innej miejscowości oddalonej o 100 km, co w latach 70-tych niemal równało sie setce lat świetlnych). Babcia – stara manipulantka, zadbała o to, żeby „jakiś czas” przeciągnął się w nieskończoność. Jeździliśmy do nich mniej więcej co rok – dwa. Zwłaszcza ja, kiedy już chodziłem do podstawówki, przyjeżdżałem do siostry na wakacje. Później, kiedy ona już była nastolatką, kontakt powoli zaczął się urywać, bo ona gdzieś wyjeżdżała, bo miała swoje, nowe towarzystwo (stare wiedziało o mnie i mnie akceptowało, nowe nie wiedziało). Przyszedł czas, że i ja wszedłem w okres dojrzewania i wtedy stało się ze mną coś dziwnego. Jak za dzieciaka po prostu wiedziałem, że mam siostrę i czasami za nią tęskniłem, to będąc nastolatkiem myślałem o niej codziennie w każdej godzinie, w każdej minucie. Dosłownie. Ona natomiast miała swój własny świat, swoje własne sprawy i pewnie o mnie nawet nie wspominała. Listy ustały, bo kontakt się nie kleił. Rzadkie rozmowy telefoniczne tym bardziej. Rodzina szukała winnych takiego stanu rzeczy i czasem byłem to ja, a czasem ona, natomiast nikt nigdy nie powiedział słowa ani o matce, ani o babci. Kiedy sie ożeniłem, stała obecność mojej siostry w mojej świadomości zaczęła słabnąć. Czasami się widywaliśmy, bo ona z mężem ze dwa razy przyjechała do nas i my do nich też ze dwa razy. Jednak nasze kontakty nigdy nie odzwierciedlały tych w mojej dziecięcej i nastoletniej wyobraźni. Nigdy nie odczułem że za mną tęskni, że o mnie myśli, że ceni to, że ma brata. Nie wiem kto z rodziny około 10 lat temu zaczął nas namawiać na ponowną próbę kontaktu. Zostało mi to przekazane przez matkę (uwierz, że co najmniej taka sama, jak Twoja ciotka 😀 ) na nutę opierd…a…l…a…jącą, że nie dbam o kontakt z siostrą. No rzeczywiście… wtedy sobie uświadomiłem, że to ja przestałem się odzywać, to ja przestałem zabiegać o ten kontakt. Miałem tego dość. Dość tego jednostronnego wysiłku, dość codziennego myślenia, dość tej ogromnej tęsknoty. Musiałem się od tego uwolnić, żeby móc normalnie żyć. Dzisiaj mamy ze sobą „kontakt” na fb. Taki malutki, śmieszny kontakcik, który nic właściwie nie daje. I wiem, że tak już zostanie na zawsze.
    Dlaczego o tym napisałem? Bo o ile sprawa jest prosta i dowolna w przypadku rodzeństwa do adopcji, które nigdy nie widziało się na oczy i nie ma o sobie pojęcia, to w przypadku rodzeństwa, które o sobie wie, konsekwencje mogą być większe niż na początku to się może wydawać…
    Ale sam nie jestem za bezwzględnym łączeniem rodzeństw tylko dlatego, że „tak powinno być”.

    Polubienie

    1. Musisz być człowiekiem o bardzo silnej psychice, skoro Twoje doświadczenia (nie tylko te, o których napisałeś w komentarzu), mówiąc potocznie, nie złamały Cię. Nie mam za sobą takiej ani nawet podobnej historii. Jako jedynaczka bardzo odczuwałam brak rodzeństwa, zresztą do teraz mi on dokucza. Oczywiście rzeczywistość pewnie mocno odbiegałaby od moich wyobrażeń, kto wie, jakie dzisiaj miałabym relacje z bratem albo siostrą…
      Na pewno te konsekwencje, o jakich piszesz, należy brać pod uwagę. W przypadku adopcji powinny to robić przede wszystkim ośrodki adopcyjne i pokrewne instytucje. Najgorsze jest właśnie to, o czym wspomniała Izzy, że tu nie ma złotej recepty na sukces. Każda decyzja może się po czasie okazać tą niewłaściwą.

      Polubienie

      1. Nie wiem czy silny. Jeśli tak, to pewnie nie dzięki sobie samemu, a dzięki mechanizmowi woli przeżycia, która jest w każdym z nas, tylko dopiero trudne doświadczenia powodują, że z tego korzystamy. Trochę jak drzewko, które będąc nagięte nie pęka, tylko dalej rośnie, chociaż w trochę innej formie niż bez tego „bodźca”.
        Wiesz, będąc w sytuacji pomiędzy byciem jedynakiem a bratem, jestem zdania, że lepiej jest z rodzeństwem. Pod każdym względem. Więc moim zdaniem… straciłaś 😦
        Ale takie jest życie. I jak nie wiemy co straciliśmy, to nie powinniśmy się tym wcale przejmować 😉
        Złotej reguły nie ma – oczywiście zgadzam się z tym.

        Ps. Czy to tylko mi się tak wydaje, czy na tych naszych blogach nie mogą pisać osoby niezalogowane? A jak najeżdżasz kursorem na mój znaczek, pojawia Ci się nazwa mojego bloga??? Słowem – nie można pisać anonimowo???

        Polubienie

  6. Tak, pojawia mi się nazwa bloga, teraz to zauważyłam. Mnie się wydaje, że osoby niezalogowane mogą pisać, tylko wtedy komentarz trafia najpierw do moderacji. Przynajmniej tak próbowałam to ustawić.

    Polubienie

Dodaj komentarz