No i stało się. Wróciłam do pracy na całego. Do pełnych obrotów trochę mi jeszcze brakuje, ale się rozkręcam. Najtrudniejszy był oczywiście pierwszy dzień – chodziłam po szkole i uparcie próbowałam sobie przypomnieć, co ja tam właściwie robię. Odeszłam na urlop macierzyński z dnia na dzień, z większością grona pedagogicznego (o uczniach nie mówiąc) nie zdążyłam się nawet pożegnać. A teraz w podobnym trybie trzeba było pojawić się z powrotem, od razu dołączając do edukacyjnego szaleństwa. Szybko jednak doszła do głosu moja belfrza natura – wystarczyło miłe przywitanie z kilkorgiem podopiecznych na szkolnym korytarzu i przypomniałam sobie, dlaczego wybrałam ten zawód. Z miłości do młodzieży, znaczy się… no bo przecież nie dla pieniędzy.
Jeżeli przypadkiem widzieliście w telewizji te bajońskie sumy, które podobno po podwyżce mają zarabiać nauczyciele, to błagam, wymażcie je z pamięci. Nigdy w życiu nie widziałam na pasku wypłaty (o koncie w banku nie mówiąc) kwoty nawet zbliżonej do tej, jaką według oficjalnych danych powinnam teraz otrzymywać. Żeby było zabawniej, w zeszłym roku również dostałam (szumnie zapowiadaną przez wiadomą panią minister) podwyżkę, około 60 zł brutto… w miejsce której odebrano mi dodatek w wysokości 100 złotych netto. W firmie mojego męża nazywa się taki zabieg „podniżką”. Swoją drogą jest to mistrzostwo propagandy – jak to zrobić, żeby ludziom zabrać, po czym publicznie powiedzieć, że się dało i w dodatku nie skłamać… Orwell pełną gębą.
Wróciłam zatem do pracy za te wirtualne miliony miesięcznie, Księżniczkę zostawiając z nianią (zatrudnioną z polecenia i już przez nas sprawdzoną). Ze względu na czas spędzany z małą i piękną wiosnę za oknami niania poprosiła o przywiezienie jej wózka, żeby mogła wychodzić z naszą córą na spacery. W minioną niedzielę wydobyłam więc z piwnicy stary powóz pociechy (taki, wiecie, 3 w 1 o wyglądzie kombajnu, za to solidny i wygodny). Wyprałam i umyłam co trzeba, po czym przystąpiłam do pompowania kół. Tu pojawił się pierwszy problem, czyli awaria pompki. Pojęcia nie mam, jakim cudem najprostsza pompka za 19,99 z Allegro może się popsuć, ale tak się właśnie stało. Wspaniale, jego mać. Mąż w delegacji, sklepy zamknięte, dziecko płacze, a ja umorusana po łokcie latam po sąsiadach w poszukiwaniu pompki. Kochany pan Zenek spod czwórki przeszukał całą piwnicę. Znalazł trzy sztuki – samochodową, rowerową i uniwersalną. Żadna nie pasowała. Zaczęłam podejrzewać, że wentyle rzeczywiście są od kombajnu. Po dwóch godzinach się poddałam. Wpakowałam wózek do bagażnika, a następnego dnia w okienku gnałam z wywieszonym jęzorem do sklepu po odpowiedni sprzęt. Na szczęście kupiłam. Wieczorem napompowałam koła, a kolejnego ranka z dumą przytwierdziłam je do wehikułu. Satysfakcja nie trwała długo, bo przy okazji wyszło na jaw, że w jednym z kółek zepsuł się mechanizm blokujący je na osi, przez co koło spadało. A mąż nadal w delegacji… Mówi się trudno, zamówiłam nowe. W międzyczasie jakiś pan Miecio, znajomy niani, naprawił prowizorycznie tamto uszkodzone. Dobre i to. Mamy więc happy end. Straty własne wyceniłam na: 50 zł za kółko, 30 za pompkę, łącznie 3 godziny straconego czasu, złamany paznokieć i tonę niepotrzebnych nerwów. Najważniejsze jednak, że wózek jest u niani, a Księżniczka dzielnie w nim podróżuje. I właśnie tego będzie dotyczyła ostatnia część niniejszego wpisu. Jest to historia opowiedziana mi przez opiekunkę, ja ją tylko poniżej parafrazuję.
Korzystając z pięknej pogody, niania zabrała moją córę na długi spacer. Po drodze odwiedziły sklep obuwniczy. Mała była grzeczniutka, rozdawała uśmiechy, och i ach. Opiekunka spokojnie pomierzyła buty, kupiła wybraną parę i udały się z Księżniczką w drogę do domu. Musicie wiedzieć, że niania mieszka na ostatnim piętrze typowego wieżowca. Klatka schodowa jest wąska, a winda startuje dopiero z wysokiego parteru. Trzeba więc z wózkiem (który razem z moim dzieckiem waży jakieś 25 kilo) wdrapać się najpierw po schodach, a potem manewrować po ciasnej przestrzeni, żeby dotrzeć pod drzwi mieszkania. Kiedy już się to udało, niania wyciągnęła Księżniczkę z wózka… razem z nowiutkim butem, który cwaniara zakosiła z półki i ukryła gdzieś w swojej karocy. Cóż było robić? Dawaj z powrotem: korytarz, winda, klatka, schody, droga do obuwniczego, zwrot „łupu”, a potem jeszcze raz w drugą stronę. Podobno zarówno obsługa, jak i ochrona sklepu były zaskoczone całą sytuacją, bo nikt nie zauważył tej zuchwałej kradzieży. 😉
W zeszłym tygodniu podczas codziennych zakupów z córką zdążyłam tylko sięgnąć po banany, żeby w rączkach małej znalazło się jabłko. I tak sobie myślę… Ja bez podwyżki, Księżniczka z lepkimi łapkami… Może założymy jakąś kameralną grupkę przestępczą? Jak znam życie, to byłaby to co najwyżej polska wersja gangu Olsena, ewentualnie Braci Be. Na wszelki wypadek od razu zapytam: zna ktoś jakiegoś dobrego adwokata?
Hahaha! Boże, uwielbiam ją!
Oj, dogadałyby się z Tamalugą, aż się boję… Zapewne we dwie założyłyby taki gang.
PolubieniePolubienie
Tamaluga, Żaba, Elsa, Księżniczka i Bobo na czatach. Wchodzę w to!
PolubieniePolubienie
Dorzucam do gangu Żabę – z obuwniczego wyniosła skarpetki i kapcia… od czego są te bramki, ja się pytam, że nie dzwonią? Do kół w wózku używam stacji benzynowej. Wszystkie trzy, które mam w zasięgu wózka, pasują… jak nikt nie zakosi końcówki, znaczy 😉 Szczęśliwa Ty, że znalazłaś nianię, u mnie proces trwa i na razie kicha. A co do adwokata – nie wiem, czy dobra, jako adwokat, ale jako trenerka tribalu jest pani M. świetna, więc w ostateczności, jak nas posadzą, to będzie nam prowadziła treningi w więźniu 😉
PolubieniePolubienie
Niania właściwie znalazła się sama… albo raczej znalazła ją moja teściowa. W niedalekiej przyszłości pewnie o tym napiszę. Nianię „testujemy” już od jakiegoś czasu i póki co chyba wszyscy są zadowoleni. Najważniejsze, że Księżniczka ją lubi. 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Fakt – to jest najważniejsze. Bo jak widzę te obrażone szkraby w piaskownicy, bo nie chcą siedzieć z nianiami – ale rodzice twierdzą, że niania super, sprawdza się – to naprawdę nie wiem, co o tym sądzić.
PolubieniePolubienie
Jak tylko mnie nie ma w domu to mojej żonie też ucieknie powietrze z sanek lub internet się na wierzbie zawiesi.
No my faceci to zawsze wiemy kiedy urwać się z domu.
Pozdr
M
PolubieniePolubienie
Taaaa, przez grzeczność nie zaprzeczę…
PolubieniePolubienie
To chyba działa w dwie strony. Kiedy mnie nie ma, to też przeważnie coś się dzieje 🙂
PolubieniePolubienie
Hahah, to pięknie! A niech się dokłada do gospodarstwa domowego! 😉
Wyobraź sobie, że Bobo ostatnio wpadł do CCC (a my z nim po nowe buty na wiosnę) i nie mógł wyjść! Kuper BACH na ziemię, szkita w górę i ZAKŁADAJCIE MI COKOLWIEK! Kiedy wróciłam z kasy, zastałam wycieńczonego Dziubasa i Boba mającego na nogach dwa rózne buty i trzeciego w ręce. Obłęd w oczach, radość, szał!
A inne dzieci wrzeszczą i rodzice gonią je po sklepie „No BŁAGAM, przymierz! Tylko na sekundkę! Mama tylko sprawdzi!”
Miłość do butów ma po mamie 😀
PolubieniePolubienie
Butoholiczką zdecydowanie nie jestem. Na całe szczęście mam dosyć typową stopę, dlatego zwykle nie muszę długo szukać, żeby znaleźć dla siebie obuwie. Jeśli chodzi o Księżniczkę, to właściwie nie wiem, bo nigdy nie byłam z nią w sklepie z butami. Niania przetarła szlak – z jakim skutkiem, to opisałam wyżej 😉
A co z Bobem? Rozumiem, że kupiłaś mu wszystkie trzy pary? 😉
PolubieniePolubienie
Stanęło, na szczęście, na jednej parze. Ale trzeba było je założyć jeszcze w sklepie 😉
PolubieniePolubienie
Haha ha…
Moje dzieci jeszcze niczego nie wyniosły ze sklepu – nie zdarzyło nam się, ale dzieciaki, szczególnie te maluchy jak sobie coś upodobają, to ciach i już 😉
PolubieniePolubienie
Moja właśnie dorzuciła do kolekcji dorodną pomarańczkę prosto z ryneczku Lidla. 😉
Edit: żeby nie było – oczywiście za nią zapłaciłam. 🙂
PolubieniePolubienie
Piękne! Jak na Gang Księżniczek przystało, dorzucam swoją Elsę 😀 Mamy identyczną historię, kiedy to wyniosła z CCC buta (tzn wrzuciła sobie do wózka na którym jechała) Wracaliśmy się oczywiście do sklepu, żeby ten bucik Kopciuszka zwrócić, pani równie zaskoczona jak ta Wasza, więc myślę, że z marszu powinni zrobić dodatkowe szkolenie dla ochrony sklepu i trochę ich dokształcić 😀
Innym razem sprawa dotyczyła lizaka z Biedronki. Weszłyśmy za zakupy, ale stwierdziłam, że wrócę się po wózek. Wychodzimy, wsadzam małą, a ona ma w łapce lizaka! Nawet nie zauważyłam kiedy go wzięła. 😀 Także moja droga Lady Makbet, podsumuję: będziemy żyć!! 😛
Jeśli chodzi o wypłatę, to pamiętam jak dziś, zostałam wezwana do sekretariatu i pani mówi, że jest podwyżka i ma dla mnie „wyrównanie” za poprzedni miesiąc w gotówce. Ucieszyłam się, ile by tego nie było, to zawsze coś dodatkowego. Dostałam …. 5zł. Zostawię bez komentarza.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Słuchaj, to może zrobimy tak: upatrzymy sobie w internecie fason i rozmiar, a potem Elsa wyniesie prawy but, a Księżniczka lewy. Raz w Twoim rozmiarze, raz w moim. Co Ty na to?
No i co kupiłaś za te 5 zł wyrównania, bo aż mnie zżera ciekawość? 😉
PolubieniePolubienie
O! To jest myśl 😀 przynajmniej jakiś pożytek by był, bo co Tobie i mnie po jednym bucie 😉
Co do „wyrównania” to zrobiłam wielkie oczy i zapytałam panią czy ma jakiś pomysł na co tę ogromną sumę wydać. Nie miała. Ja też nie. Potem jednak stwierdziłam, że Cappuccino w pobliskiej kawiarni kosztuje 6zł, więc dołożę złotówkę i będę miała. Także jak widzisz, niezapomniane doznania za taką sumę 😉 No cóż, a kolejne 5złotówki już ginęły w ogromie ogólnej pensji.
PolubieniePolubienie
Sądzę, że za te 5 zł zapłaciła za lizaka 😀
PolubieniePolubienie
Albo zaszalała i wróciła do domu autobusem zamiast piechotą 😉
PolubieniePolubienie
Haha, ubawiłam się ! 🙂 Nasz Bąbel też kiedyś przeszmuglował w wózku dziecięcą czapkę, której nie zauważyliśmy przy kasie. Wyszło na to, że wróciliśmy ją oddać – a ostatecznie kupiliśmy, bo się nam spodobała tak samo, jak i jemu 😉 To co, przyjmujecie nas do swojego gangu ? 😉
PolubieniePolubienie
Jasne, przyda się kolejny facet, gdyby było trzeba wynieść jakiś większy łup 😉
PolubieniePolubienie