Takie tam różne

Hejt nasz powszedni

ODSŁONA I
wieś

Pamiętam opowieści mojej babci o tym, jak z dziadkiem w młodości zjeździli rowerami pół Polski. Spali najczęściej na wsiach u rolników. W zamian za pomoc w pracach gospodarskich otrzymywali kolację, kąt do spania, a rano świeże mleko i możliwość pozrywania owoców na drogę. Tym sposobem, nie mając ani zbyt wiele pieniędzy, ani zapasów, zwiedzili wiele pięknych miejsc i przeżyli mnóstwo przygód.

Bardzo lubiłam słuchać tych historii. Być może dlatego, że tak bardzo nie przystają do dzisiejszych czasów, kiedy to synonimem luksusu jest mieszkanie na strzeżonym osiedlu, osłoniętym dodatkowo wysokim płotem przed wzrokiem wścibskich przechodniów.

ODSŁONA II
shop-2607121_960_720

Pracowałam kiedyś w sklepie zlokalizowanym w centrum handlowym. Mieliśmy mnóstwo towaru o różnej wadze i gabarytach – od łatwo gubiących się i podlegających kradzieżom drobiazgów aż po przedmioty ciężkie i zajmujące sporo miejsca. Jako pracownicy byliśmy w większości zgraną ekipą, która umiała ze sobą współpracować. I dobrze, bo roboty było mnóstwo: a to dostawa, a to korekty faktur, a to zwroty do magazynu (szukaj sobie, człowieku, po całej sali sprzedaży „gumki do mazania małej” z odpowiednim kodem kreskowym, bo akurat taką trzeba było odesłać), a to reklamacje, uciążliwy klient, układanie promocji, raportowanie, rozliczanie i tak w kółko. Niedaleko nas w tej samej galerii mieścił się elitarny butik – taki, w którym na sukienkę i torebkę mogłabym wydać całą ówczesną wypłatę, a kto wie, czy by nie zabrakło. Były w nim zatrudnione dwie albo trzy dziewczyny, które przez większą część zmiany siedziały z nosem przyklejonym do monitora i przeglądały Naszą Klasę, bo o Facebooku to jeszcze mało kto w Polsce słyszał. Klientek było najwyżej kilkanaście dziennie (u nas >10x więcej), za to niektóre z nich zostawiały tam takie kwoty, że dzienny utarg butiku spokojnie dorównywał naszemu. Czasem rozmawialiśmy z jego pracownicami i zawsze dochodziliśmy do wniosku, że jednak byśmy się nie zamienili: ani one na to nasze latanie jak w ukropie, ani my na ich pozorny spokój, pod płaszczykiem którego ukrywało się na przykład wynoszenie zużytych podpasek z przymierzalni, bo to, że klientka majętna, nie zawsze oznaczało, że kulturalna.

Zmierzam do tego, że łatwo jest oceniać po pozorach, a jeszcze łatwiej przypinać innym wygodne łatki. Wszak i wspomniane dziewczyny z butiku, i my, pracowaliśmy na tym samym stanowisku. Teoretycznie zajmowaliśmy się również tym samym, nawet w identycznej lokalizacji. A jednak trudno zestawić ze sobą specyfikę jednej i drugiej pracy…
purchase-3090818_960_720

Powyższy przykład przyszedł mi do głowy po przeczytaniu pewnej dyskusji, w której przedstawiciele różnych zawodów (m.in. pielęgniarka, nauczyciel, pracownica korporacji i „pan od łopaty”, jak sam się przedstawił) spierali się, czyja praca jest trudniejsza, bardziej odpowiedzialna i wymagająca wyższych kwalifikacji. Właściwie nie wiadomo, czy po takiej lekturze śmiać się, czy płakać… Jeżeli dojdziemy kiedyś (my, społeczeństwo) do absurdalnego wniosku, że prawdziwie ważny i potrzebny jest tylko zawód np. lekarza, to za chwilę nikt nie będzie chciał nas strzyc, wozić do pracy, ratować na kąpielisku, a na końcu pochować.

ODSŁONA III
manifestation-3608918_960_720.png

Kilka tygodni temu pracownicy jednej z państwowych instytucji w moim mieście rozpoczęli akcję protestacyjną (i tym razem nie byli to nauczyciele, przysięgam!!!). Od dawna mówiło się, że w tej placówce dzieje się źle, ludzie masowo odchodzili do prywatnych firm. Wydawało się, że strajk jest tylko kwestią czasu. Jednak kiedy w końcu wybuchł, a informacja o tym pojawiła się mediach, większość (!!!) komentarzy zawierała hejt. Internauci pisali, że paniom zza biurek się w d***ch poprzewracało, że znudziło im się picie kawy na ciepłych krzesełkach. Ktoś udostępnił link do jakiegoś artykułu o rzekomych zarobkach osób tam zatrudnionych (tia, skądś to znam…), ktoś inny napisał, że sam musi tyrać za najniższą krajową, więc jakim prawem urzędnicy chcą podwyżek… i tak dalej.

Znacie ten stary, suchy dowcip o Polakach w piekle? Przytoczę go, bo stanowi idealną ilustrację ostatniego z powyższych argumentów.

fire-1311163_960_720

Otóż święty Piotr postanowił któregoś dnia zwiedzić piekło. Już u bram zapytał oprowadzającego go Lucyfera, jak diabłom udaje się zapanować nad taką rzeszą przeklętych dusz. Lucyfer odparł, że dla ułatwienia dzielą skazańców według przynależności narodowej.
W tym kotle po prawej są Niemcy – wyjaśnił – twardy, waleczny naród, więc jak widzisz, pilnuje ich cały pułk szatanów. Obok Francuzi; to z kolei tchórze, wystarczy jeden diabełek z widełkami na straży i już jest spokój.

A tamci na końcu, bez nadzoru? – zapytał św. Piotr.

To Polacy.

Polacy? – zdumiał się gość – Ale jak to? Przecież to nacja z tak bogatą historią, pełną wojen i przekrętów, a nikt ich nie pilnuje? I jeszcze wam piekła nie roznieśli?

Nie, mój drogi – zaśmiał się Lucyfer – Polacy pilnują się sami. Kiedy tylko jeden próbuje wyleźć z kotła, zaraz reszta go wciąga z powrotem. Polak nigdy nie pozwoli, żeby jego bliźni miał lepiej od innych.

Wiadomo, że dowcip wykorzystuje stereotypy i że takie postawy można znaleźć w każdym państwie. Jest to jednak coś, czego kompletnie nie pojmuję. Postawa typu „ja mam źle, to nie pozwolę, żeby innym wiodło się lepiej”.

…………………………………………………………………………………………………………………………………………….

Trzy powyższe odsłony powstały z niepokoju. Mam ponad 30 lat i po raz pierwszy naprawdę boję się sytuacji w moim kraju (a może i na świecie, kto wie). Co się z nami dzieje, że po tragicznej śmierci człowieka, zadźganego na oczach całej Polski podczas koncertu charytatywnego, wylewamy wiadro pomyj na jego żonę, dzieci, przyjaciół, zwolenników i przeciwników politycznych, a przy okazji każdego myślącego inaczej niż my? Nawet nie widzimy, że sami też już jesteśmy od tych pomyj brudni. Jak to możliwe, że kiedy jakaś grupa zawodowa domaga się godnych pensji albo uczciwych warunków zatrudnienia, to wszystkie pozostałe zaczynają udowadniać, że są lepsze, ważniejsze i bardziej potrzebne? A co najsmutniejsze, strajkujące pielęgniarki szydzą ze strajkujących policjantów, stróże prawa z protestujących nauczycieli, ci z kolei z górników i tak dalej. Kopiemy pod sobą nawzajem doły, byle głębsze i brudniejsze, kompletnie nie zastanawiając się, kto tak naprawdę w nie wpadnie i jakie będą tego konsekwencje.

Pół biedy, gdyby ta wzajemna nienawiść ograniczała się tylko do sieci, w której, jak wiadomo, łatwiej być „odważnym” (celowo w cudzysłowie). Gorzej, że słyszę ją w sklepie, kiedy facet w kolejce głośno komentuje nagłówek z wyłożonej przy kasie gazety; widzę w oczach kobiety, która z pogardliwym prychnięciem mija wolontariuszy WOŚP; czytam w wiadomościach od rodziców moich uczniów, którym nie podoba się, że Jasio bierze udział w konkursie/nie bierze udziału w konkursie/nie wygrał konkursu/wygrał konkurs/wygrał ex aequo z Marysią (właściwe podkreślić, można wszystkie) etc…

Co trzeba zrobić, żebyśmy wszyscy otrzeźwieli, zanim będzie za późno???